Bez tytułu
Komentarze: 22
Gdybym powiedziala, ze ostatnie dni byly nudne, sklamalabym :) Ale najwazniejsze, ze mam juz za soba ponad dwumiesieczny stres, zakonczony we wtorek przed godzina 13 odebraniem w gabinecie dyrektorki naszego uroczego LO, satysfakcjonujacego mnie [z wyjatkiem bio] swiadectwa dojrzalosci. Wyniki przedstawiaja sie nastepujaco:
ustne polski i angielski [rozsz.]: 100%
polski: podst. 94%,rozsz.: 50%
angielski: podst. 95%, rozsz. 72%
biologia: podst. 86%, rozsz. 52%
i z czego jestem najbardziej dumna:
chemia: podst. 98%, rozsz. 88% :D
Teraz dopiero wiem, ze to czekanie nie bylo warte takiego stresu, mimo ze, zdaje sobie sprawe, ze na farmacje to kilka punktow za malo, chociaz wszyscy dokola wierza, ze mi sie uda, co, nie przecze, jest bardzo mile. Od razu po wynikach odwiedzilam ze swiadectwem i w towarzystwie znajomych wroclawski dziekanat farmacji, po czym udalam sie na wydzial biologii zlozyc dokumenty dla Szynki,a takze do Muzem Czlowieka. Dzien zapowiadal sie spokojnie, w sensie bez rewelacji, ale tez meczaco, w sensie przez pogode i nie moglam sie bardziej pomylic w swoich przypuszczeniach. Pomijajac fakt, ze zacielam sie w toalecie w jednej z pizzerii, to czekaly mnie jeszcze tego dnia dwie akcje podnoszace nieco cisnienie, aczkolwiek [ktore mozemy sobie przykleic na pralke - przyp. autorka] powodujace rowniez niepohamowany atak smiechu. Pierwsza z nich miala miejsce na PKP, gdzie na 15 minut przed odjazdem w strone naszej rodzimej Gory, na peron pierwszy podjechala osobowka. Slyszac slowa kolegi, zapewniajacego mnie 'to na pewno nasz pociag', wsiadlam bez namyslu i zajelam miejsca dla naszej trojki. Zawsze patrze na tablice odjazdu, to byl pierwszy raz, kiedy nie spojrzalam i to byl blad :) Po 2 minutach pociag ruszyl. Zdolalam zobaczyc przez szybe, ze ten, w ktorym siedzimy jedzie do Kluczborka, a nie, jak mielismy w planach, do Rawicza. Juz mialam leciec do konduktora, w sumie nie wiem po co, bo i tak by pewnie nie zatrzymal pociagu, ale siedzaca z nami kobieta, widzac lekka panike w naszych oczach, uspokoila nas, mowiac o nastepnym przystanku Wroclaw-Mikolajow, gdzie zatrzymywal sie nasz wlasciwy :] Z lekka zadupie jak nam sie na od razu wydalo, przywitalo nas jeszcze wiekszym upalem. Stojac na peronie, na ktorym oprocz nas byla tylko jedna osoba, zaczelismy sie zastanawiac gdzie mamy na ten pociag czekac. Owa osoba zorientowala sie jednak, zesmy nietutejsi i poinformowala nas, ze nasza osobowka zaraz podjedzie na peron obok. Lecac na zlamanie karku przez podziemne przejscie, zdazylismy. To jednak nie byl koniec wrazen, przynajmniej nie dla mnie. Gdy dojechalismy do Rawicza, a do autobusu mielismy 45 minut, towarzyszacy mi Sebo wpadl na pomysl hitchhiking'u. Stojac przy drodze z Paulina i probujac zatrzymac przejezdzajacych usmiechem numer jeden, nie osiagnelysmy zbyt dobrych rezultatow, jednak, gdy Sebo ledwo ukryl sie za krzakami, jeden kierowca dal sie nabrac ;) Okazal sie nim jakis mlody chlopak, lysy, z tatuazem na prawym ramieniu, ktory to chlopak wbrew pozorom wcale nie byl straszny. Podwiozl nas jednak tylko kawalek, bo jechal w nieco inna strone. Wszystko byloby dobrze, gdyby nie to, ze w momencie gdy wysiadlam i nie zdazylam sie oddalic, ten ruszyl zrywem powodujac, ze moje dzinsy, bluzka i szyja pokryly sie czarnym blotem. Nie widzac w poblizu zadnego sklepu, ukrylam sie w krzakach, scierajac z siebie to ... bloto, zeby sie brzydko nie wyrazic, bluzke ubralam na lewa strone i "jakos" wygladalam. Nie musze mowic, ze Paulina i Sebo wyli - ze smiechu rzecz jasna, bo ja moglam wyc z nieco innych powodow, bo w koncu to nie oni wygladali jakby sie tarzali w bagnie. Pocieszona nieco faktem, ze jestem brudna z tylu, a nie z przodu, znowu stanelysmy przy drodze, a Sebo ukryl sie w krzakach i po chwili nawinal sie mlody [przystojny :)] mezczyzna, jadacy wlasnie do Gory. Okazal sie nauczycielem gry na gitarze, do ktorego chodzila kiedys siostra Pauliny i z ktorym spokojnie dojechalismy do naszego miasteczka, a ja moglam szybko zmyc z siebie caly ten brud. Na szczescie nie czekaly mnie juz w ten dzien zadne niespodzianki.
W czwartek razem z Szynka i moim Bejb udalam sie do Poznania, gdzie odwiedzilam wydzial chemii i farmacji, ktory mnie zauroczyl i do ktorego zapewne wroce jeszcze za rok. Miejsce cudowne, z rownie cudownym parkiem i fontanna, w ktorej moczylismy przez jakis czas zmeczone nogi. Po krotkim odpoczynku udalismy sie na poznanski rynek, odwiedzilismy Stary Brovar, najedlismy sie, napilismy [wody mineralnej - bez przymruzenia oka] i wsiedlismy do tramwaju. Szynka wyskoczyl kolo PKP, a my udalismy sie do mieszkania Jarka, w ktorym bylo chlodno ... do czasu :) Spieszylam sie caly dzien, bo rano, jak nigdy moja grzywka odmawiala mi posluszenstwa i stala na wszystkie strony,a po poludniu z pewnych powodow, o malo co nie spoznilismy sie z Jarkiem na tramwaj i ostatni tego dnia osobowy pociag, bo ostatnie pieniadze wydalismy na pysznego, jablkowego Zywca Zdroj i na pospieszny nie bylo nas stac. Na pociag zdazylismy, na autobus z Leszna do Gory musielismy sobie poczekac 1,5h, ale jakos nie narzekam. Co to jest jeden dzien z Nim w porownaniu do calego zycia, ktore chce spedzic z tym Buraczkiem [mam nadzieje, ze jeszcze Cie nie mdli ;)] . Tak wiec zadowolona, choc dzisiaj juz jednak nieco znudzona, powrocilam do swojego zywiolu piszac dluga notke, ktora mam nadzieje, chociaz czesc z Was doczytala do konca :)
Dodaj komentarz