Najnowsze wpisy, strona 5


sie 04 2005 Bez tytułu
Komentarze: 32

Nie pisalam,bo nie bylo o czym,a jakas nerwica srodkowo-wakacyjna nie wydala mi sie interesujacym tematem. Brakowalo checi, bo czasu mialam az nadto. Wszystko denerwowalo, ale juz przeszlo.Troche czytalam, troche sie opalalam, a jutro jade znowu do tego nudnego Boszkowa. Szczerze to mi sie nie chce:] Perspektywa braku cieplej wody jest naprawde dobijajaca, nie mowie juz o tym,ze Jarek nie jedzie. I tak bedzie mijac dzien za dniem, wieczorne imprezy za wieczornymi imprezami, mieszkanie 17 osob w 3- i 4-osobowym domku. Mam tylko nadzieje, ze nie bedzie znowu jakichs akcji ze mna w roli glownej, ktore beda mi przypominac przez nastepny rok:] A ja bede tesknic, bo jak to ktos madry powiedzial "nie ma tego odczucia, ze zawsze mozna zalozyc buty,wyjsc i jest" :) Tak wiec do nastepnego piatku, bye!

*delfi* : :
lip 22 2005 Bez tytułu
Komentarze: 23

Cholera. Caly czas padalo :] W poniedzialek o godz. 8 wyruszylam na bzyku z wujkiem i ,owszem,dojechalam - zmarznieta i z bolacym kregoslupem. Pogoda jeszcze jako taka byla, ale przez ta podroz siedzialam i probowalam sie ocieplic przez najblizsza godzine. W koncu wskoczylam w stroj i do wody, gdzie o malo co nie zostalam ... zadziobana przez labedzia;D Plyne sobie, plyne i widze male ich stado. Dobra, plyne w innym kierunku, a one na mnie. Zmieniam trase, oby jak najszybciej do brzegu, ale wciaz widze ich wzrok na sobie. Bylam doslownie metr od nich, do brzegu juz niedaleko i...i udalo mi sie :] Moja ucieczka zostala zarejestrowana na kasecie i powiem Wam, ze w zyciu tak szybko nie plynelam;D Rozwalilam sie na reczniku, opalalam sie, w miedzyczasie miala w wodzie miejsce akcja "zaskronce atakuja", przez ktore moj brat o malo nie wskoczyl kuzynowi na barana, bo sie ich panicznie boi :] Po jakims czasie wzielam materac, polecialam do wody, spokojnie sobie na nim plywalam i .. zostalam brutalnie z niego zrzucona przez naszego sasiada :] Plackiem na sloncu lezalam caly dzien, tak na wszelki wypadek, gdyby przez nastepne dni nie bylo slonca i dobrze zrobilam, bo faktycznie prawie nie swiecilo. We wtorek jeszcze dalo sie zyc. Padalo, swiecilo i tak na zmiane. W czasie spaceru na glowna plaze zlapal nas deszcz, przez ktory wrocilismy do domku po ponad 3h. Przynajmniej nie bylo do tego stopnia zimno, zebym nie mogla siedziec na tarasie. No i to cudownie swieze powietrze, dla ktorego, gdyby byla pogoda, moglabym tam siedziec wieki... Dwie bluzy jakos mi wystarczyly, co innego w srode i czwartek, ktore to dni niemal cale przelezalam w lozku, czesciowo z zimna, czesciowo z nudow ;] Moje ruchy ograniczaly sie do machania lapka i wybijania setki much, ktore bzyczaly mi nad uchem i do przewracania stron "Bulgarskiego bloczka" Chmielewskiej, ktorego skonczylam czytac. Odpedzalam nie tylko muchy, ale tez brata, ktory doslownie caly dzien marudzil, zebym grala z nim w karty : Ogolnie nie bylo tak zle, ale ja powinnam sie urodzic i zyc na Karaibach czy w jakimkolwiek cieplym kraju. No i jeszcze brak cieplej wody, ktorej nie tylko mi brakowalo. Spytana przez kolezanke, czy wiem, gdzie tu mozna wziac prysznic, odpowiedzialam "Wiem. W jeziorze". To bylo straszne. Nie dosyc, ze zimno, to jeszcze woda lodowata.  Byly smieszne akcje, np. ciotka udajaca Rumuna, druciany parasol, z ktorego sfrunal caly material podczas silniejszego podmuchu wiatru i komentarz obserwatorow "A no miales parasol, miales" albo wyjscie do toalety - "Ale leeeeeeejeee!" -  "To ja wezme polar z kapturem i parasol" - wychodzimy, idziemy, odchylamy parasol - "Ej, nie pada" :] Od wczoraj rano doslownie odliczalam godziny do powrotu. Myslalam, ze sie rzuce tacie na szyje, kiedy przyjechal po nas 2h wczesniej niz bylo w planach. Dzieki temu 2h wczesniej moglam wykapac sie w cieplej wodzie, co ja mowie - dzieki temu w ogole mi bylo cieplo. Mam nadzieje, ze jak tam wroce za 2 tygodnie, tym razem juz nie z rodzina, a ze znajomymi, to pogoda bedzie i ma byc super. W koncu mi cieploooooooo!

*delfi* : :
lip 17 2005 Bez tytułu
Komentarze: 23

Jutro rano wyjezdzam. Na "bzyku" do Boszkowa:) Wracam w piatek i chociaz nie oczekuje, ze bedzie rewelacyjnie, to ciesze sie na ten wyjazd. Jakos to bedzie. Oby tylko bylo slonko. Trzymajcie sie!

*delfi* : :
lip 11 2005 Bez tytułu
Komentarze: 27

A dzisiaj dla odmiany beda zdjecia :)

*

*delfi* : :
lip 06 2005 Bez tytułu
Komentarze: 28

Zadowolona, bo moje wlosy znowu sie kreca, ktory to fakt nie jest az tak oczywisty, bo mimo posiadania wlosow kreconych ostatnio mi sie nie krecily, tylko falowaly, po przegladnieciu kilkudziesieciu stron wuwuwu z fryzurami/odzywkami/szamponami do wlosow kreconych, postanowilam w koncu napisac notke. Z bolacym palcem od odbcinania ogonkow od agrestu stwierdzam, ze wakacje mijaja mi satysfakcjonujaco. Trzy jednodniowe wyjazdy - nad rzeke, do Wroclawia, do Poznania, wszedzie z Jarkiem minely absolutnie przyjemnie, pomimo, ze niekiedy nogi mi do tylka wchodzily. Pod starym mostem kolejowym, w Osetnie, spedzilismy pol dnia i przez polowe z polowy czailismy sie, zeby w koncu wejsc do wody. No bo zimna byla, a wlasciwie wydawala sie zimna. Gdyby nie jacys chlopcy w wieku 13 lat, bo z ciekawosci sie spytalam, ktorzy po prostu wskoczyli do wody, prawdopodobnie nie doznalabym przyjemnosci ochlodzenia sie w Baryczy, a tak przynajmniej poszlam w ich slady. Po tej wyprawie, ktora miala miejsce 1,5 tygodnia temu zostala mi jeszcze opalenizna i niewielki slad na nosie, bo tylko tam mi skora zeszla.

We Wroclawiu nalatalismy sie za wszystkie czasy, bo zamiast isc najpierw na joliot-curie, to zesmy polecieli na plac uniwersytecki ze znajomym, bo "on tam zlozy swoje papiery na studia, a potem pojdziemy na wydzial chemii". W rezultacie dojscie z pks-u na ow plac i poszukiwanie tych wszystkich wydzialow, na ktore kolega skladal papiery zajelo ok. godzinki. Czekalismy na niego, az wplaci kase, czekalismy i doczekac sie nie moglismy, a poniewaz dziekanat na wydziale chemii na tej joliot-curie otwarty byl tylko do godz. 14, stwierdzilismy, ze idziemy. Pytajac sie o droge trzech osob i trafiajac akurat na te, ktore z Wrocka nie byly, bylismy zdani na siebie,ale z galerii to juz droga wiadoma. Poradzilismy sobie. Wroclawski wydzial chemii, ktory na pierwszy rzut oka, z daleka wyglada raczej na akademik dla mnie przynajmniej okazal sie miejscem wprost idealnym do studiowania i jesli nie dostane sie na farmacje, to ja chce tam. Podczas gdy Jarek pisal potrzebne jeszcze podania, rozgladalam sie po tych scianach, obserwowalam tych wszystkich studentow w bialych fartuchach i kurcze, ja juz tak tez chce! Ale rok musze poczekac. Po wyjscie z UW dotarlismy do parku, gdzie Jarek po raz kolejny dal upust swojemu lenistwu i ironiczno-sarkastycznym wypowiedziom, ale to tylko kwestia przyzwyczajenia z mojej strony. Po 2,5h jezdzie autobusem dotarlam do domu po godzinie 21. Nie wiem, czy to wtedy mialam ten sen, ale od poczatku wakacji mam dziwne, wiec chyba to jest odpowiedni moment, zeby o nich tutaj napisac. Niemal zmuszona przez mojego tate do przeczytania pierwszego rozdzialu "Czarnego aniola" G. Mastertona, juz po przeczytaniu, stwierdzilam, ze teraz to ja musze skonczyc ta ksiazke. No i przeczytalam, co odbilo sie w moich snach, w ktorych cala moja miejscowosc zostala wymordowana i przezylam tylko ja [dobre i to] i jakies nieliczne osoby. W innym snie robilam za bodyguarda jakiejs dziewczyny, ktora zostala zgwalcona, a ow gwalciciel chcial mnie zamordowac. Gdy stalam na klatce z Jarkiem [ciagle w tym samym snie] i nadszedl morderca, Jarek zwyczajnie sie zmyl, a ja wolajac sasiadow o pomoc, dotarlam jakos do mieszkania na samej gorze [motyw gwaltu mogl sie z kolei wziac z "Na Wspolnej"].

Wyjazd do Poznania odbyl sie w poniedzialek. Juz na gorowskim pksie posmialismy sie z niejakiego pana M., znanego powszechnie jako nauczyciel PO w gorowskim LO, ktory to szamotal sie ze swoja torba podrozna, a gdy usadowil sie juz wygodnie, po 10 minutach jazdy zmienil miejsce [i po raz kolejny szamotal sie z torba], bo slonce mu swiecilo. Wysiadajac w Lesznie z autobusu i podazajac w strone PKP z niejaka konsternacja zauwazylam, ze i pan M. podaza w tamta strone. Na szczescie podroz pociagiem mial zaplanowana w inna strone niz my. Po zakupie niezbednych biletow i napelnieniu zoladkow mielismy jeszcze chwile przed przyjazdem pociagu, wiec poczekalam sobie na Jarka, ktory musial jeszcze zalatwic pewna sprawe i nagle uslyszalam, ze ktos mnie wola. Kto to byl jest tu akurat najmniej wazne, powiem tylko, ze byl to osobnik plci meskiej, na widok ktorego Jarek zareagowal zdziwieniem?/zazdroscia?[tak,tak, juz widze ten Twoj ironiczno-sarkastyczny usmiech:D]/lekkim bezbazem?, w kazdym razie smieszna minka. Stwierdzilam, ze lepiej sie zmyc, wiec zmylismy sie na odpowiedni peron. Dotarcie do Uniwersytetu w Poznaniu okazalo sie bardzo proste. W srodku nawet mi sie podobalo, chociaz nie tak jak we Wroclawiu, mimo ze na dobra sprawe w istocie jest ladniej, ale smierdzi szpitalem. Po zlozeniu papierow udalismy sie do zoo. Jarek mnie wysmial, bo sie ekscytowalam jak dziecko widzac zyrafy i inne, ale to co :D Jakby obejrzal "Madagaskar" tak jak ja,to tez by sie ekscytowal, ale on i tak nie obejrzy, bo po co facetom "jakas beznadziejna bajka". Faceci sie nie znaja i tyle. Zrobilismy kilka zdjec, zjedlismy lody, wyszlismy, szukalismy przez pol godziny jakiegos parku, znalezlismy, posiedzielismy 20 minut i trzeba bylo isc na pociag. A potem juz szybko zlecialo. Z Poznania do Leszna, z Leszna do Gory i znowu moglam wypoczywac.

Oczywiscie pomiedzy tymi pojedynczymi wyjazdami robilam wiele innych rzeczy. Z tych bardziej standardowych, to czytanie ksiazek [obecnie "Trudny trup" J. Chmielewskiej] i robienie zakupow. Z tych mniej standardowych to probowanie wodki kokosowej domowej roboty - mowie wam, pycha :D Poza tym moj tonik smierdzi spirytusem, moj "balsam wegierski" ogolnie smierdzi, a ja pachne mandarynkami, brzoskwiniami i zen-szeniem.

*delfi* : :