Archiwum 06 lipca 2005


lip 06 2005 Bez tytułu
Komentarze: 28

Zadowolona, bo moje wlosy znowu sie kreca, ktory to fakt nie jest az tak oczywisty, bo mimo posiadania wlosow kreconych ostatnio mi sie nie krecily, tylko falowaly, po przegladnieciu kilkudziesieciu stron wuwuwu z fryzurami/odzywkami/szamponami do wlosow kreconych, postanowilam w koncu napisac notke. Z bolacym palcem od odbcinania ogonkow od agrestu stwierdzam, ze wakacje mijaja mi satysfakcjonujaco. Trzy jednodniowe wyjazdy - nad rzeke, do Wroclawia, do Poznania, wszedzie z Jarkiem minely absolutnie przyjemnie, pomimo, ze niekiedy nogi mi do tylka wchodzily. Pod starym mostem kolejowym, w Osetnie, spedzilismy pol dnia i przez polowe z polowy czailismy sie, zeby w koncu wejsc do wody. No bo zimna byla, a wlasciwie wydawala sie zimna. Gdyby nie jacys chlopcy w wieku 13 lat, bo z ciekawosci sie spytalam, ktorzy po prostu wskoczyli do wody, prawdopodobnie nie doznalabym przyjemnosci ochlodzenia sie w Baryczy, a tak przynajmniej poszlam w ich slady. Po tej wyprawie, ktora miala miejsce 1,5 tygodnia temu zostala mi jeszcze opalenizna i niewielki slad na nosie, bo tylko tam mi skora zeszla.

We Wroclawiu nalatalismy sie za wszystkie czasy, bo zamiast isc najpierw na joliot-curie, to zesmy polecieli na plac uniwersytecki ze znajomym, bo "on tam zlozy swoje papiery na studia, a potem pojdziemy na wydzial chemii". W rezultacie dojscie z pks-u na ow plac i poszukiwanie tych wszystkich wydzialow, na ktore kolega skladal papiery zajelo ok. godzinki. Czekalismy na niego, az wplaci kase, czekalismy i doczekac sie nie moglismy, a poniewaz dziekanat na wydziale chemii na tej joliot-curie otwarty byl tylko do godz. 14, stwierdzilismy, ze idziemy. Pytajac sie o droge trzech osob i trafiajac akurat na te, ktore z Wrocka nie byly, bylismy zdani na siebie,ale z galerii to juz droga wiadoma. Poradzilismy sobie. Wroclawski wydzial chemii, ktory na pierwszy rzut oka, z daleka wyglada raczej na akademik dla mnie przynajmniej okazal sie miejscem wprost idealnym do studiowania i jesli nie dostane sie na farmacje, to ja chce tam. Podczas gdy Jarek pisal potrzebne jeszcze podania, rozgladalam sie po tych scianach, obserwowalam tych wszystkich studentow w bialych fartuchach i kurcze, ja juz tak tez chce! Ale rok musze poczekac. Po wyjscie z UW dotarlismy do parku, gdzie Jarek po raz kolejny dal upust swojemu lenistwu i ironiczno-sarkastycznym wypowiedziom, ale to tylko kwestia przyzwyczajenia z mojej strony. Po 2,5h jezdzie autobusem dotarlam do domu po godzinie 21. Nie wiem, czy to wtedy mialam ten sen, ale od poczatku wakacji mam dziwne, wiec chyba to jest odpowiedni moment, zeby o nich tutaj napisac. Niemal zmuszona przez mojego tate do przeczytania pierwszego rozdzialu "Czarnego aniola" G. Mastertona, juz po przeczytaniu, stwierdzilam, ze teraz to ja musze skonczyc ta ksiazke. No i przeczytalam, co odbilo sie w moich snach, w ktorych cala moja miejscowosc zostala wymordowana i przezylam tylko ja [dobre i to] i jakies nieliczne osoby. W innym snie robilam za bodyguarda jakiejs dziewczyny, ktora zostala zgwalcona, a ow gwalciciel chcial mnie zamordowac. Gdy stalam na klatce z Jarkiem [ciagle w tym samym snie] i nadszedl morderca, Jarek zwyczajnie sie zmyl, a ja wolajac sasiadow o pomoc, dotarlam jakos do mieszkania na samej gorze [motyw gwaltu mogl sie z kolei wziac z "Na Wspolnej"].

Wyjazd do Poznania odbyl sie w poniedzialek. Juz na gorowskim pksie posmialismy sie z niejakiego pana M., znanego powszechnie jako nauczyciel PO w gorowskim LO, ktory to szamotal sie ze swoja torba podrozna, a gdy usadowil sie juz wygodnie, po 10 minutach jazdy zmienil miejsce [i po raz kolejny szamotal sie z torba], bo slonce mu swiecilo. Wysiadajac w Lesznie z autobusu i podazajac w strone PKP z niejaka konsternacja zauwazylam, ze i pan M. podaza w tamta strone. Na szczescie podroz pociagiem mial zaplanowana w inna strone niz my. Po zakupie niezbednych biletow i napelnieniu zoladkow mielismy jeszcze chwile przed przyjazdem pociagu, wiec poczekalam sobie na Jarka, ktory musial jeszcze zalatwic pewna sprawe i nagle uslyszalam, ze ktos mnie wola. Kto to byl jest tu akurat najmniej wazne, powiem tylko, ze byl to osobnik plci meskiej, na widok ktorego Jarek zareagowal zdziwieniem?/zazdroscia?[tak,tak, juz widze ten Twoj ironiczno-sarkastyczny usmiech:D]/lekkim bezbazem?, w kazdym razie smieszna minka. Stwierdzilam, ze lepiej sie zmyc, wiec zmylismy sie na odpowiedni peron. Dotarcie do Uniwersytetu w Poznaniu okazalo sie bardzo proste. W srodku nawet mi sie podobalo, chociaz nie tak jak we Wroclawiu, mimo ze na dobra sprawe w istocie jest ladniej, ale smierdzi szpitalem. Po zlozeniu papierow udalismy sie do zoo. Jarek mnie wysmial, bo sie ekscytowalam jak dziecko widzac zyrafy i inne, ale to co :D Jakby obejrzal "Madagaskar" tak jak ja,to tez by sie ekscytowal, ale on i tak nie obejrzy, bo po co facetom "jakas beznadziejna bajka". Faceci sie nie znaja i tyle. Zrobilismy kilka zdjec, zjedlismy lody, wyszlismy, szukalismy przez pol godziny jakiegos parku, znalezlismy, posiedzielismy 20 minut i trzeba bylo isc na pociag. A potem juz szybko zlecialo. Z Poznania do Leszna, z Leszna do Gory i znowu moglam wypoczywac.

Oczywiscie pomiedzy tymi pojedynczymi wyjazdami robilam wiele innych rzeczy. Z tych bardziej standardowych, to czytanie ksiazek [obecnie "Trudny trup" J. Chmielewskiej] i robienie zakupow. Z tych mniej standardowych to probowanie wodki kokosowej domowej roboty - mowie wam, pycha :D Poza tym moj tonik smierdzi spirytusem, moj "balsam wegierski" ogolnie smierdzi, a ja pachne mandarynkami, brzoskwiniami i zen-szeniem.

*delfi* : :