Komentarze: 21
Po ostatnim weekendzie obiecalam sobie,ze tym razem odpoczne. I nie odpoczelam. Wrecz przeciwnie-jestem zmeczona jakbym chodzila miesiac bez przerwy do szkoly:) Ten tydzien obfitowal w wiele spotkan, z wieloma ludzmi, w wielu miejscach. W piatek odwiedzilam Wroclaw. I troche mi bylo smutno,bo zawsze kojarzyl mi sie z czekaniem na spotkanie z Nim,a teraz? Teraz juz sama nie wiem, co jest i co bedzie. Wiem tylko, co bylo. Wiem, ze cos jest nie tak. Ja tak nie chce. Nie chce o tym pisac, bo to boli, a notka miala byc optymistyczna. Wracajac do Wroclawia-wyjazd ze szkola, wyklad na Akademii Rolniczej 'Maslo,margaryna czy inne tluszcze', potem 'Helios' i film 'Zle wychowanie' [swoja droga naprawde warto obejrzec], no i czas wolny. Taaak...Rzeczywiscie 'duzo' nam dali tego czasu, AZ 1,5h, z czego 35 minut czekalam z kumpelami na pizze:) Ale nie powiem-kelnerzy w Sphinxie sa nadzwyczaj przystojni, zwlaszcza taki jeden;D W drodze powrotnej kierowca pobil chyba rekord slimaczego tempa, bo niecale 100km przejechalismy w ciagu 2,5h. Oczywiscie powrot o 20.00 zostal utajony przed rodzicami i w rezultacie wrocilam do domu po 23, a w miedzyczasie Brok:D Ze znajomymi z klasy i nie tylko:) Bo byla siostra Madzi i byl Ja[h]rus, ktory cos tam mruczal przy 4 piwie i chcial pic piate, a ja juz tez 'lekko' bez bazy siedzialam. Wczorajszy wieczor byl w sumie podobny,choc w nieco zwezonym gronie. I powiem Wam,ze ja to mam wyczucie, bo w momencie kiedy wyszlam z sali,zeby zaspokoic swoje potrzeby fizjologiczne, do Broka wpadl moj ojciec [!],zeby sprawdzic czy tam jestem. Fakt faktem akurat i tak pilam juz soczek bananowy, ale ciekawa jestem co by zrobil jakby zamiast soczku bylo co innego. Siara. Ale na szczescie mnie nie dostrzegl:) Posiedzielismy, posmialismy sie zwlaszcza juz po % i tak zlecial czas. Dochodzila 23, a mi tu pewien osobnik marudzil 'no chooo,pojdziemy gdzies',no to wyszlismy:] Oczywiscie tym osobnikiem byl Ja[h]rus, z ktorym sobie pochodzilam po naszej Gorze z jakas godzinke, rynkiem, deptakiem, potem kolo wesolego miasteczka i trzeba bylo wracac. A pozycja na dziadka byla taka wygodna ---> bez skojarzen prosze:)
Niedziela. Godzina 8. Ilonka wstaje z wielkim ziewnieciem pewna, ze juz nie usnie ponownie. Nie bylo zle. Glowka nie bolala. Rogal byl. Nie suszylo mnie, ale jak mi sie strasznie zachcialo spac juz po godzinie! A tu czekal zeszyt z francuskiego, bo jutro kartkowa, i zeszyt z chemii, nie mowiac o ksiazkach z biologii i z fizyki. Na szczescie jakos sobie plan dnia zorganizowalam i nawet starczylo czasu na spacer z Jarkiem:) Szczegol,ze nas prawie spisala policja za nieodpowiednie siedzenie na lawce i ze mnie dzieci olaly, kiedy im podpowiadalam, gdzie leza kasztany, ktore zbierali. I nawet ciekawa rozmowa sie wywiazala na tej lawce:
Ja[h]ruś: Kuuuuuuuurde! Musze napisac wypracowanie na angola.
Ya:Jakie?
Ja[h]ruś: bla bla bla [nie pamietam juz dokladnie o co chodzilo:)], cos na 300 slow.
Ya: A to tylko 2-2,5 stron. Dasz rade.Mi tak srednio tyle to zajmuje.
Ja[h]rus: Tobie z takimi kulfoniastymi literami?
Ya: Ja mam zgrabne litery.
Ja[h]rus: I nie tylko. Chyba ze mowisz o swoich czterech literach.
Czy jakos tak to szlo:-))
Potem byly kasztany. Taka mania zbierania. I nie moglam sie oderwac od tych brazowych lepkow wystajach z trawy i zbieralam coraz to wiecej,az torba zrobila sie naprawde ciezka, ale od czego byl Ja[h]rus nie?;D Sam powiedzial, ze jestem pasozytem, wiec niech tak bedzie. I tak mi sie przypomnialo, jak bylam mala i zbieralam kasztany,zeby potem zrobic z nich rozne takie ludziki. I przez moment zazdroscilam tym dzieciakom, ze nie maja zadnych problemow, zadnych wiekszych obowiazkow i moga sobie beztrosko zbierac kasztany, nie podejrzewajac nawet, ze za kilka-kilkanascie lat bedzie im czasami brakowac tego dziecinstwa. Nie mozna bylo wiecznie siedziec pod tymi drzewami, bo robilo sie zimno, chociaz pozniej sciagalam bluze, bo wyszlo sloneczko. Poszlismy rozejrzec sie, co jest w wesolym miasteczku. Przyszedl moj braciszek. Poszlam z nim na karuzele, ktorej sie poczatkowo przestraszylam, ale bylo taaaak fajowooooooooo,tak czadowooooo,ze hohooooooo;D Nawet mi sie w glowie duzo nie krecilo [no,moze troche:)], wiec stanelam na ziemi, usmiechnelam sie do Jarka, ktory stal z moja torba na ramieniu, w ktorej swoja droga wygladal lepiej niz ja;D, powiedzialam 'Idziemy' i poszlismy. A mi sie tak nie chcialo wracac do domu... Teraz pisze ta notke, ubieram sie cieplo i ide ponownie na ta sama karuzele. I feel diZzZzZzZy i to nie tylko przez nia. Kreci mi sie w glowie od natloku mysli, ktore mnie powoli przygnebiaja. I nawet w stanie niezdolnym do uzycia, zwlaszcza w piatek, zdawalam sobie sprawe z czegos, co mnie meczy i poduszka byla wilgotna. Chyba pierwszy raz zaczynam sie powaznie zastanawiac, czy pewne rzeczy maja sens. Bo bola coraz bardziej..... I zeby nie bylo pesymistycznego zakonczenia usmiecham sie do Was:)