Komentarze: 29
wczorajszy poranek. delfiak siedzi i twardo rozwiazuje arkusz maturalny z polskiego. zdalabym, ale to mnie nie pociesza, bo za rok pewnie nam dowala. pozne popoludnie. delfiak wymiata z jarusiem i miskiem w ang. literaki. czad, przegralam. zmowa z miskiem 'robimy nalot na jarka chate'. pedze z parasolem jeszcze przeziebiona w kapturze. deszcz. wiatr. aaaa i tak zmoklam. ale czego sie nie robi, zeby zrobic komus dobrze [w sensie niespodzianke]. domofon i jarek 'co ty se robisz?'. pukamy i taaaaaka slodka minka bezbaz. zaproszenie na herbatke, na kompie cm, w tle wilki i linkin park, a my siedzimy. 'no pijcie ta herbate' - jarek co piec minut. faaaajnie. a potem spacerek dokola naszej gory i powietrze pachnace deszczem. bezbaz, bo przeciez odprawe poslow greckich napisal kochanowski! a po spacerku do domku. a po powrocie spac. rano francuski 'on peut trouver ce panneau dans...' i tak w kolko. godzina 11. jaaaaarus! i kto by pomyslal, ze to beda az 4 godziny. ja tam sie tak moge wiecznie przytulac, Ty wiesz. bo to lubie. i Ciebie lubie. bardzo. bardzo. bardzo. a potem byl ogrod. pierwszy raz w tym roku [nie liczac poniedzialku, ale to sie nie liczy] walnelam sie beztrosko na trawie, a slonce tak fajnie glaskalo... nie tylko slonce, ale to wiadomo. a potem nagly atak jarka mamy. aaaa to bylo cos. ale milo bylo! i milo jest. boo takie dni jak dzisiaj moglyby sie zdarzac codziennie;*,o!